środa, 29 sierpnia 2012

Lombardia. Varese. Campo dei Fiori i Santa Maria del Monte.


Varese to dość spore miasto, leżące u podnóża Prealp, na północ od Mediolanu i na zachód od Como. To ostatnie bez wątpienia góruje nad swoim sąsiadem przepięknym położeniem i bezpośrednim dostępem do jeziora, co sprawia, że kiedy przybywamy tam po raz pierwszy wita nas widok, którego nie da się zapomnieć. Leżące na równinie Varese na tym tle wypada dość blado, tym bardziej, że kiedy przybywamy pociągiem lub samochodem od strony południa, mijamy obrzeża miasta, które nie przedstawiają się zbyt atrakcyjnie.
 
Miejscowość zyskuje po bliższym zapoznaniu się z jej strukturą, gdyż jest tu nieduże, lecz pełne wdzięku centrum historyczne, wiele parków oraz pięknych, zabytkowych willi, ukrytych wśród drzew. Nieopodal Varese znajduje się dość spore jezioro o zalesionych brzegach, noszące tę samą nazwę co miejscowość i będące dla jej mieszkańców ulubionym miejscem rozrywek na łonie natury. Natomiast północna część miasta leży w bezpośrednim sąsiedztwie wydłużonego górskiego masywu porośniętego gęstym, mieszanym lasem, noszącego piękną nazwę Campo dei Fiori, czyli Pole Kwiatów. Wzniesienie ma ponad 1200 m n.p.m. i bywa częstym celem wycieczek, ponieważ jest tu wiele interesujących szlaków pieszych i rowerowych. Jednak obecnie temu miejscu daleko do dawnej świetności i popularności, jaką cieszyło się w pierwszej połowie XX wieku. Z tamtych czasów pozostały dwa niegdyś bardzo piękne budynki: Grand Hotel i restauracja "Belvedere" oraz ruiny górnej stacji kolejki linowej, która niegdyś przywoziła tu tłumy gości.

Zwłaszcza piękna bryła hotelu z daleka widoczna na zboczu góry przyciąga wzrok, lecz oglądana z bliska przedstawia iście żałosny widok, opuszczona i ze zdemolowanym wnętrzem. Ten niegdyś bardzo ekskluzywny hotel w czasie ostatniej wojny służył za szpital wojskowy, zaś po wojnie  kompletnie podupadł; obecnie jego jedyną funkcją użytkową jest służenie za bazę dla licznych anten i przekaźników telefonii komórkowej. Zdarzyło mi się go widzieć w całej krasie na starych pocztówkach z okresu poprzedzającego Wielką Wojnę, kiedy był miejscem bardzo eleganckim i (sądząc po strojach gości widocznych na zdjęciach) zatrzymywało się w nim "najlepsze towarzystwo". Podobnie restauracja  "Belvedere"- niegdyś tętniąca życiem, dziś jest jedynie smutną, na wpół zrujnowaną budowlą, co sprawia bardzo nieprzyjemne wrażenie. Podobnie jak hotel ongiś była wspaniałym przykładem stylu "Liberty" a obydwa obiekty zaprojektował jego prekursor, wybitny architekt Giuseppe Sommaruga. Lecz Campo dei Fiori ma także inne atrakcje: centrum nauk przyrodniczych z obserwatorium astronomicznym oraz średniowieczny, dobrze zachowany fort w miejscowości Orino. Cały teren masywu jest rezerwatem przyrody, ze względu na specyficzną florę i faunę będącą pod ochroną. Choć w dalszym ciągu jest to miejsce dość licznie odwiedzane przez "jednodniowych turystów", liczba gości przyjeżdżających na dłuższy wypoczynek drastycznie spadła w latach 60-tych, gdyż wraz ze wzrostem poziomu życia i rozwojem motoryzacji, Włosi zaczęli preferować nadmorskie plaże i zagraniczne wycieczki.

To przyczyniło się do powolnej degradacji zaplecza turystycznego w okolicy Varese, nad czym biada wielu miłośników tej pięknej okolicy. Lokalne władze tworzą liczne plany jego rewitalizacji, jednak podczas mojego dość długiego pobytu w Lombardii nie zauważyłam w tym względzie znaczących zmian na lepsze...
Na tym tle dużo lepiej przedstawia się sytuacja wpisanego na listę UNESCO sanktuarium Santa Maria del Monte, które leży na ponad pięciuset metrowym wzniesieniu u południowo - wschodniego krańca masywu. Byłam tam dwukrotnie, po raz pierwszy wiele lat temu, kiedy jeszcze nie miałam odwagi sama chodzić po górach a moja znajomość okolicy była niewielka. W związku z tym, postanowiłam wówczas skorzystać z miejskiego autobusu, który jak mi powiedziano, zawiezie mnie wprost na miejsce. Nie wiedziałam jednak, że aby rozpocząć wędrówkę zgodnie z założeniem twórców Sacro Monte należy wysiąść nieco wcześniej, na przystanku zwanym " Prima Capella" i nieświadoma różnicy pojechałam aż do końca linii, na sam szczyt wzniesienia. Kiedy przybyłam na miejsce, oczarował mnie widok, jaki roztoczył się przed moimi oczami. Z wysokości kilkuset metrów okolica Varese przedstawiała się doprawdy wspaniale a prześliczne, zielone wzniesienia Prealp przyciągały mój wzrok swoimi łagodnymi zboczami. Na ich  stokach i w dolinach leżały porozrzucane wśród lasów niewielkie, malownicze miejscowości. Gra słońca i cieni rzucanych przez wielkie, białe cumulusy zdawała się rzeźbić teren, niczym dłuto snycerza zagłębiające się w miękkim drewnie.

Zanim ruszyłam w stronę sanktuarium, dość długo stałam przy balustradzie otaczającej spory plac, przy którym znajdował się końcowy przystanek autobusu. Pierwszym obiektem jaki zobaczyłam, była piękna fontanna Mojżesza, swoim wytwornym kształtem zapowiadająca dalsze wspaniałości tego miejsca. Po pokonaniu schodów o kilkudziesięciu stopniach znalazłam się na placu za kościołem a tam ujrzałam piękną studnię, ozdobioną dwiema jońskimi kolumnami i znów zatrzymałam się na dość długą chwilę, aby popatrzeć na leżące poniżej Varese i niebieską taflę jeziora, widocznego po lewej stronie. Pierwszy kościół w tym miejscu wzniesiono na przełomie VIII i IX wieku, lecz później został on dwukrotnie przebudowany. Z pierwotnego założenia pozostała jedynie romańska krypta i fasada a jego dzisiejszy kształt zawdzięczamy architektowi Bartolomeo Gadio, pracującemu na zlecenie Galeazzo Marii Sforzy ( jego dziełem są liczne fortyfikacje, w tym również Castello Sforzesco w Mediolanie). Nieco później świątynię przyozdobiono w stylu barokowym, wtedy też dodano jej dzwonnicę, zaprojektowaną przez architekta Giuseppe Bernascone, zwanego Mancino, czyli "Leworęczny". W sumie cała ta mieszanka stworzyła może nieco niespójną, lecz bardzo wdzięczną całość. Świątynia jest raczej niewielka, ale bardzo pięknie ozdobiona freskami pędzla Mauro della Rovere, jednego z dwóch braci malarzy znanych pod przydomkiem Fiamminghini* oraz Francesco Bianchi i Giuseppe Baroffio.

Kiedy tam byłam, zarówno za pierwszym, jak i drugim razem w kościele modliła się spora grupa pielgrzymów, co ograniczało możliwość dokładnego obejrzenia wnętrza i zrobienia zdjęć. Za to na zewnątrz bez przeszkód mogłam się cieszyć widokiem, jaki miałam przed sobą, kiedy stanęłam na tarasie po drugiej stronie kościoła, przed jego głównym wejściem. Przede mną był masyw  Monte Campo dei Fiori i zielono - błękitna równina Lombardii z jeziorami Varese i Maggiore a tuż obok dachy ślicznego, niewielkiego miasteczka otaczającego sanktuarium. Na wzgórzu wzniesiono nie tylko kościół i klasztor, gdzie  mieszkają siostry zakonne, lecz również kilka pięknych domków, wille tonące w zieleni ogrodów, pensjonaty oraz restauracje. Miasteczko składa się z kilku uliczek i zaułków połączonych schodami pozwalającymi  pokonać różnicę poziomów, gdyż niewielkie kamieniczki zbudowano na tarasach leżących na dość stromym zboczu. Poniżej zaczyna się szeroka droga wybrukowana okrągłymi kamieniami, wiodąca zakosami w dół przez ok. 2 km; przy niej wzniesiono czternaście barokowych kaplic, odpowiadających tajemnicom różańca. Kaplice są dość obszerne o bardzo wysmakowanej architekturze, wszystkie one, podobnie jak dzwonnica kościoła, są dziełem Giuseppe Bernascone. Nie sposób nie zachwycić się ich wyjątkową urodą i tym, jak pięknie stapiają się z naturą. Niestety, trudno dokładnie ocenić ich wnętrza, gdyż zmyka je szyba (w której na dodatek odbija się światło) oraz metalowa siatka o niewielkich oczkach, co nie tylko praktycznie uniemożliwia robienie zdjęć, lecz również swobodne obejrzenie malowideł i posągów.
 
Jak sadzę, ma to swoje uzasadnienie w konieczności ochrony tych obiektów ( w większości odrestaurowanych w latach 80-tych) zarówno przed wpływem warunków atmosferycznych, jak i przed pospolitymi wandalami, których "popisy" a właściwie ich efekty, można zobaczyć w podobnych obiektach w niedalekiej Orcie. W związku z tym, nie miałam okazji, aby należycie ocenić kunszt artystów, którzy zostawili tu swe dzieła, czego bardzo żałowałam, gdyż wśród nich są takie nazwiska jak Pier Francesco Mazzucchelli zwany Mozzarone, Carlo Francesco Nuvolone, Antonio Busca, Dionigi Bussola, Francesco Silva, czy Cristoforo Prestinari. Powyższe zabezpieczenia raczej nie przeszkadzają licznym pielgrzymom w modlitwie, jednak dla osób zainteresowanych również aspektem artystycznym, stanowią sporą przeszkodę. Pielgrzymi, jak już pisałam, przybywają do sanktuarium od kilkuset lat.

Zanim zbudowano pierwszy kościół było tu małe oratorium, wzniesione w IV wieku, kiedy biskupem Mediolanu był św. Ambroży, zaciekle zwalczający herezję ariańską. W owych czasach otaczano tu wielką czcią drewnianą figurę Czarnej Madonny,  do której pielgrzymowały rzesze ludzi. Z przekazów pisanych wiadomo, że XV w mieszkały tu siostry zakonne, opiekujące się sanktuarium i przybywającymi wiernymi. Szczególnym przykładem pobożności i cnót chrześcijańskich były dwie zakonnice, Katarzyna i Giuliana pochodzące z niedalekich miejscowości Pallanza i Busto, ogłoszone później błogosławionymi. Dzięki nim i ich towarzyszkom, nieopodal sanktuarium wzniesiono kilka kaplic. Jednak dopiero w XVII wieku dzięki protekcji kardynała, którego dziś znamy jako św. Karola Boromeusza, Sacro Monte w Varese otrzymało obecny kształt. Był to okres kontrreformacji i ówczesne duchowieństwo wzmogło starania o mocniejsze związanie wiernych z wiarą katolicką. Wspólne pielgrzymki i modły, w tym odmawianie różańca, miały stworzyć silną, katolicką wspólnotę. Dla narodu tak emocjonalnego i wrażliwego na piękno, jakim są Włosi, w pełnej pasji epoce, jaką był barok miało to zapewne ogromne znaczenie. Jednak mimo upływu czasu Sacro Monte nadal jest miejscem, gdzie ludzie przybywają, aby modlić się o pomoc w rozwiązaniu życiowych problemów i podziękować za doznane łaski.
 
Wielu wędruje w sporych, zorganizowanych grupach, śpiewając pieśni maryjne lub głośno odmawiając różaniec. Idą rodziny z dziećmi, młodsze i starsze małżeństwa a także grupki przyjaciół. Nie brak też takich, którzy pielgrzymują boso, zatopieni w samotnej modlitwie. Podobnie jak inne Święte Góry, Sacro Monte w Varese uchodzi za cudowne miejsce, gdzie skupia się tajemnicza energia Ziemi. Jest prawdą, że nie tylko posiada ono specyficzny klimat w powszechnym rozumieniu tego słowa, lecz również emanuje z niego ogromny spokój, dający poczucie oderwania od reszty świata. Powszechnie uważa się, że podobne obiekty wznoszono w miejscach uznanych za odpowiednie nie tylko ze względu na ich piękne położenie, ale również z powodu tajemniczej aury, której obecność potwierdza wiele osób. Zastanawiałam się, kto i w jaki sposób określał te właściwości? Być może, były to osoby, które jak brat Bernardino Caimi lub błogosławione Katarzyna i Giuliana, odczuwały tę nieokreśloną siłę zmysłami wyostrzonymi przez modlitwę i posty? Sadzę, że jest to najbardziej prawdopodobna teoria, gdyż używanie popularnych obecnie różdżek i wahadełek, w owych czasach mogło raczej doprowadzić do wykluczenia z kościoła i surowej kary. 

Jak już pisałam, na Campo dei Fiori byłam dwukrotnie. Za drugim razem nie ograniczyłam się do wizyty w sanktuarium, lecz powędrowałam dalej, ścieżką prowadzącą w stronę wierzchołka góry. Po drodze obejrzałam dawne zabudowania hotelowe a następnie udałam się na jeden ze szczytów, zwany Monte Tre Croci, gdzie wzniesiono trzy okazałe krzyże. W dół, do sanktuarium zeszłam ścieżką, przy której umieszczono kamienie z tablicami, gdzie wyryto napisy upamiętniające żołnierzy wszystkich formacji włoskich wojsk. Po drodze napotkałam bardzo sympatyczną szkolną wycieczkę z opiekunami, od których dowiedziałam się wielu interesujących szczegółów o tej okolicy.

* czyli Flamandowie, choć sami urodzili się we Włoszech to ich ojciec pochodził z Antwerpii (źródło -  Encyklopedia Treccani)

Więcej zdjęć>

niedziela, 19 sierpnia 2012

Piemont. Sacro Monte w Varallo Sesia.



  
Sacro Monte w Varallo po raz pierwszy zobaczyłam w wieczornym dzienniku lokalnej, lombardzkiej telewizji. Pokazano wtedy niewielki, kwadratowy plac, przy którym stało kilka budynków o charakterze sakralnym. Jak się wtedy dowiedziałam, to miejsce często jest nazywane "Nową Jerozolimą" ów reportaż był bardzo krótki i nie zawierał zbyt wielu informacji, lecz mimo to, bardzo rozbudził moją ciekawość. Szperając w internecie dowiedziałam się, że jest to Sacro Monte, podobne do tego, jakie już wcześniej widziałam w Varese. Z mapy dowiedziałam się, że Varallo to niewielka miejscowość w sąsiadującym z Lombardią Piemoncie i że jego pełna nazwa to Varallo Sesia co je odróżnia od drugiej miejscowości o podobnej nazwie, zwanej Varallo Piombia. 

Postanowiłam, że pojadę do Varallo przy pierwszej nadarzającej się okazji, tym bardziej, że bardzo mnie do tego zachęcał pensjonariusz przebywający w domu opieki, gdzie w tym czasie pracowałam.
Był on emerytowanym księdzem, człowiekiem o dużej wiedzy na temat regionu, którą chętnie się ze mną dzielił, widząc mój zapał do zwiedzania okolicy. Postanowiłam, że wybiorę się tam korzystając z dnia wolnego po nocnym dyżurze, gdyż z reguły przebiegały one bardzo spokojnie i nie były zbyt męczące. Jednak tym razem przydarzył mi się mały wypadek, który mógł pokrzyżować moje plany, ponieważ w pewnym sensie padłam ofiarą własnego łakomstwa..

Otóż w nocy postanowiłam kupić sobie coś słodkiego z automatu stojącego w naszej świetlicy; niestety, urządzenie to niejednokrotnie złośliwie się "zawieszało" podczas wyrzucania produktów i tym razem też tak się stało... Była na to rada, należało oprzeć się na nim całym ciężarem ciała i lekko go przechylić, co sprawiało, że opłacony pakiecik tkwiący na krawędzi półeczki spadł na dół. Tak też zrobiłam, ale pech chciał, że w kieszonce na piersi miałam flamastry i długopis, więc podczas tego manewru nagle poczułam ostry ból w klatce piersiowej połączony z suchym trzaskiem, co jednoznacznie wskazywało, że pękło mi jedno z żeber! Jednak jako doświadczona pielęgniarka zdawałam sobie sprawę, że nie jest to groźny uraz i w zasadzie nie wymaga szczególnego leczenia, (jeśli nie doszło do złamania z przemieszczeniem, co przy jednym żebrze raczej się nie zdarza) bo zrasta się ono po pewnym czasie bez większych konsekwencji. Ponieważ wcześniej przygotowałam się do wyjazdu szkoda mi było stracić tę okazję, więc choć byłam bardzo obolała, zdecydowałam, że jednak pojadę na zaplanowaną wycieczkę. 

Już w trakcie podróży wiedziałam, że była to dobra decyzja, ponieważ to, co zobaczyłam przez okno pociągu pozwoliło mi zapomnieć zarówno o nieprzespanej nocy, jak i bólu żebra. Wjechaliśmy bowiem w obszar malowniczej doliny rozciągającej się po obu stronach rzeki Sesia, zamkniętej pomiędzy dość wysokimi górami, porośniętymi lasem. Kiedy dotarłam do Varallo, okazało się, że jest to niezbyt duże, lecz bardzo atrakcyjne miasto, ze ślicznymi kamienicami i przepięknym kościołem, zbudowanym na skale wyrastającej w samym jego sercu. Nieopodal wznosił się drugi skalny pagórek a na jego szczycie widoczne były zabudowania sanktuarium. Od księdza Giuseppe wiedziałam, że można tam dotrzeć w dwojaki sposób: kolejką linową oraz pieszo, korzystając z jednej z dwóch ścieżek. 

Postanowiłam, że pójdę pieszo, ścieżką, która pozwoli mi na dotarcie od strony głównego wejścia i rozpoczęcie zwiedzania w porządku chronologicznym, czyli od kaplic związanych z narodzinami Jezusa, bowiem kolejka linowa dociera na górę nieopodal bazyliki i kaplic przedstawiających sceny jego śmierci i zmartwychwstania.
Po przekroczeniu bramy zobaczyłam dwa posągi; jeden przedstawiał Bernardino Caimi, brata z zakonu franciszkanów i pomysłodawcę "Nowej Jerozolimy", drugi zaś Gaudenzia Ferrari (czasem wymienianego też jako Gaudenzio Ferrario), wybitnego artystę doby renesansu. Włożył on wielki wkład w powstanie Sakro Monte, więc można tu oglądać liczne rzeźby i freski jego autorstwa Jak już pisałam, Nową Jerozolimę zbudowano na niezbyt rozległym płaskowyżu częściowo porośniętym drzewami, gdzie wije się ścieżka, przy której wzniesiono poszczególne kaplice.  

Charakterystyczne jest to, że znacznie różnią się one wielkością, każda z nich ma też inną formę architektoniczną . Najstarsze są stosunkowo skromne, natomiast wraz z upływem czasu można zaobserwować zmiany w obowiązującym stylu a te, które powstały jako ostatnie już w epoce baroku, są naprawdę okazałe i ozdobne. W każdej z nich znajduje się grupa figur naturalnej wielkości, przy czym część z nich jest wykonana z terakoty, inne natomiast wyrzeźbiono w drewnie. Wszystkie są malowane na dość jaskrawe kolory, przy czym nie sposób nie zwrócić uwagi na wspaniale oddane szaty, sprawiające wrażenie udrapowanej tkaniny. Część postaci ma prawdziwe włosy, które niestety nie wyglądają najlepiej, czemu trudno się dziwić, zważywszy na upływ czasu dzielący nas od ich powstania.


Ściany kaplic zdobią freski, sprawiające wrażenie, że scena, którą widzimy, rozgrywa się w o wiele większej przestrzeni niż jest to w istocie, tym bardziej, że wiele z nich zamyka swego rodzaju okno z niewielkimi otworami, przez które można zajrzeć do wnętrza, co daje złudzenie podobne do fotoplastykonu. Natomiast kaplice wzniesione w okresie baroku przedzielają piękne, kute kraty; przez nie można podziwiać prawdziwe "sceny zbiorowe" stworzone z mnóstwa figur, upozowanych niczym aktorzy na scenie, którzy tłoczą się i żywo gestykulują. Trudno się oprzeć wrażeniu, że patrzymy na coś w rodzaju żywego obrazu, gdzie uczestnicy na moment zastygli w bezruchu... 

Postacie przedstawione są w sposób bardzo różniący się charakterem; od początkowych, gdzie możemy podziwiać słodką, dziewczęcą Madonnę, poprzez sceny opowiadające o dzieciństwie Jezusa i cudach, jakich dokonał, aż do tych obrazujących dramatyczne sceny sądu, męki ukrzyżowania i zmartwychwstania. Podziwiałam kunszt rzeźbiarzy, którzy potrafili z nieopisanym artyzmem oddać stan psychiczny przedstawionej postaci, gdyż one nie tylko stoją tam od wieków, one SĄ. Ci dobrzy, apostołowie, przyjaciele i rodzina Jezusa, mają miłe i piękne oblicza, natomiast wśród katów nie brak wynaturzonych, wręcz obrzydliwych, brutalnych twarzy. Są tam też pospolici obserwatorzy o pustym spojrzeniu, zdającym się mówić ... "nie mam zdania, to nie moja sprawa" ... Kiedy powoli szłam od kaplicy do kaplicy, zaczęło we mnie narastać uczucie, że nie tyle zwiedzam muzeum, lecz jestem świadkiem tragicznej historii, jaka dzieje się na moich oczach. 

Nie ukrywam, że jestem osobą skłonną do wzruszeń i o żywej wyobraźni, lecz nikt, kto mnie zna, raczej nie powie o mnie, że jestem naiwna, ani nie posądzi o bigoterię. Jednak przyznam, iż niektóre sceny zrobiły na mnie tak kolosalne wrażenie, że łzy zakręciły mi się w oczach a serce ścisnęło z żalu. Po prostu musiałam myśleć o tych wszystkich ludziach, których uosabiał umęczony Chrystus, wydanych na okrutną śmierć, oplutych i sponiewieranych na oczach tłumu, o ich cierpieniu i cierpieniu tych, którzy ich kochali a musieli być jedynie bezsilnymi świadkami dramatu. A także o tym, jakiej nadludzkiej mocy trzeba, aby ocalić czystość duszy i umysłu, kiedy świat odwraca się od nas z pogardą... I jeszcze o tym, ile razy ja sama stawałam po lewicy, ile razy po prawicy Prawdy i Sprawiedliwości a ile w tłumie obojętnych widzów?

Kiedy już opuściłam Świętą Górę i spokojnie analizowałam moje doznania, myślałam też o tym, jakie wrażenie odwiedziny w tym miejscu robiły na pielgrzymach przybywających tam z głęboką wiarą, jeśli mnie, osobę racjonalną, i bynajmniej nie dewotkę, doprowadziły do podobnej burzy wewnętrznej? Prawdopodobnie każdy z nas słyszał historie o "miejscach mocy" jakie znajdują się w różnych punktach Ziemi, zapewne jest też wiele osób, które uważają to za czcze wymysły, nie mające żadnych podstaw naukowych. Jednak chciałabym tu powiedzieć, że ja sama kilkakrotnie doznałam niesamowitego uczucia, iż jestem w miejscu wyjątkowym, naładowanym energią powodującą, że doświadczałam tam niezwykłych przeżyć. To właśnie przydarzyło mi się w Varallo, ale nie tylko tam. To uczucie było za każdym razem inne, jednak nie mogłam oprzeć się przeświadczeniu, że wbrew rozumowi i moim codziennym nawykom, dzieje się wokół mnie coś, czego nie potrafię ogarnąć umysłem, jakbym była anteną odbierającą impulsy od potężnego generatora. 

To, o czym tu piszę jest bez wątpienia sprawą bardzo osobistą, lecz opowiadanie o takim miejscu, jakim jest sanktuarium w Varallo i skupienie się jedynie na jego aspekcie wizualnym, byłoby opisem martwych przedmiotów, uwłaczającym jego powadze i znaczeniu. Po odwiedzeniu większości kaplic wyszłam na centralny plac, gdzie od południowej strony wzniesiono bazylikę. Obok niej znajduje się kaplica Ukrzyżowania i Złożenia do Grobu, zaś od północy zamyka go piękny portyk, do którego przylega kaplica Grobu Pańskiego, będąca kopią Grobu w Jerozolimie. Na środku placu znajduje się Zdrój Życia, studnia z figurą Chrystusa Zmartwychwstałego. Ostatnie miejsce, do którego prowadzi nasz pielgrzymi szlak, to bazylika poświęcona wniebowstąpieniu Marii Panny, gdzie w krypcie można zobaczyć liczne pamiątki przyniesione przez wiernych. 

Część z nich to typowe wota odlane ze srebra, są też liczne różańce, lecz jest też wiele obrazków wykonanych niezbyt wprawną ręką, przedstawiających zdarzenia, które donator uznał za znak boskiej interwencji. Są to sceny strasznych katastrof, czy wojennych zmagań, z których ktoś wyszedł bez szwanku, wizerunki dzieci narodzonych z bezpłodnych rodziców -pielgrzymów, przybywających tu, aby modlić się o potomstwo, liczne zdjęcia przedstawiające samego ofiarodawcę, lecz także przyniesione tu przez osoby  pielgrzymujące w intencji kogoś bliskiego. We włoskich kościołach często widzi się podobne wota, które mimo iż nie mają materialnej wartości, są świadectwem wiary i miłości, na które trudno patrzeć bez wzruszenia.

Pisząc o tym sanktuarium, należy wspomnieć o artystach, którym zawdzięczamy te niezwykłe przeżycia. Jak wspominałam na wstępie, pierwszym współpracownikiem Bernadrdina Caimi był Gaudenzio Ferrari, utalentowany architekt, malarz i rzeźbiarz. Był on w pewnym sensie reżyserem, który dał realny aspekt idei Nowej Jerozolimy. Oprócz niego pracował tu architekt i rzeźbiarz Giovanni d'Enrico wraz ze swymi braćmi, malarzami Melchiorem i Antoniem (bardziej znanym jako Tanzio di Varallo) a także bracia della Rovere, zwani Fiamminghini, których freski zdobią liczne kościoły w Północnych Włoszech. Niesamowitą w swej dramatycznej wymowie scenę rzezi niewiniątek stworzył Giacomo Paracca, zaś wstrząsającą scenę wydania Chrystusa na śmierć zwaną "Ecce Homo" rzeźbiarz Giovanni d'Enrico i malarz Pier Francesco Mazzucchelli, zwany Mozzarone. 

Wiele kaplic powstałych w epoce baroku zaprojektował Galeazzo Alessi, który odstąpił od pierwotnego projektu pomysłodawcy, aby przedstawić swego rodzaju kopie budynków znajdujących się w Palestynie. Do przyozdabiania kaplic zatrudniono między innymi malarza Domenica Alfano z Perugii oraz rzeźbiarza Giovanniego Vespin, pochodzącego z Flandrii a we Włoszech znanego jako Tabacchetti. Jak wspomniałam w poprzednim wpisie, pracowało tu wielu artystów, dziś może nie tak znanych jak Leonardo da Vinci czy Michał Anioł, lecz z całą pewnością posiadających wielki talent, czemu dali wyraz tworząc dla tego sanktuarium. W ten sposób nie tylko zrealizowali ideę przedstawienia życia i śmierci Jezusa, stworzyli także dzieła pędzla i dłuta zasługujące na uwagę ze względu na artyzm wykonania a ich twórczość to wielki wkład  w kulturę Włoch, jak również całej ludzkości. 

Mecenasami szczególnie zasłużonymi dla tego miejsca byli Lodovico Sforza zwany "il Moro", oraz S.Carlo Borromeo i biskup Novary, Carlo Bescape'. Jest tu też polski akcent, tablica upamiętniająca wizytę Jana Pawła II, który odwiedził to sanktuarium w 1984 roku. W Varallo byłam dwukrotnie, po raz pierwszy sama, na początku lata i powtórnie jesienią tego samego roku wraz z Martą, przy czym ponowny pobyt zrobił na mnie wrażenie nie mniejsze, niż ten pierwszy. W sumie podczas tych dwóch wizyt wykonałam mnóstwo zdjęć i miałam spory problem z wyborem takich, które najlepiej mogłyby zilustrować tego posta. W związku z tym, wszystkich zainteresowanych  bardzo zachęcam do obejrzenia pozostałych zdjęć z Varallo i sanktuarium w moim albumie >


czwartek, 16 sierpnia 2012

Piemont i Lombardia. Sacro Monte, czyli Góra Kalwaria po włosku.


Jak już niejednokrotnie 
wspominałam , Włosi to naród dla którego emocje są niezwykle ważnym elementem życia. 
Również wrażenia estetyczne odgrywają dla nich niepoślednią rolę, jako sposób wyrażenia  owych uczuć w odniesieniu  zarówno do "sacrum" jak i "profanum". W związku z tym, nie dziwi fakt, iż aspekt wizualny odgrywa tu wielką rolę również w przeżywaniu wiary, co na przestrzeni wieków poskutkowało ogromną ilością obrazów i rzeźb o tematyce religijnej. Podczas moich włoskich wędrówek zawsze starałam się zajrzeć do kościołów, nawet tych położonych w maleńkich miejscowościach, gdyż niejednokrotnie można tam zobaczyć dzieła sztuki o ogromnej wartości. Jedyną przeszkodą mogło być to, że z przyczyn logistycznych nie mogłam zatrzymać się w danej miejscowości na dłużej a kościół był zamknięty z powodu popołudniowej sjesty (choć zdarzało się, że kiedy odnalazłam osobę dysponują kluczami, wrota kościoła otwierały się specjalnie dla mnie). O Świętych Górach, zwanych tu Sacro Monte, dowiedziałam się od moich włoskich znajomych podczas rozmowy na temat Varese, miejscowości leżącej nieco na północ od Mediolanu a na zachód od Como. Później odkryłam, że podobnych miejsc w północnych Włoszech jest o wiele więcej, z czego dziewięć, znajdujących się Piemoncie i Lombardii, należy do dziedzictwa UNESCO (na tej liście jest również polska Kalwaria Zebrzydowska). Miałam zamiar odwiedzić wszystkie, lecz niestety, skończyło się jedynie na pięciu, jednak tak się złożyło, że cztery z nich widziałam dwukrotnie. Pierwsze Sacro Monte we Włoszech (a jeśli się nie mylę, również w Europie ) powstało w piemonckim mieście Varallo, kiedy to zajęcie Palestyny przez Turków sprawiło, że pielgrzymki do Ziemi Świętej stały się przedsięwzięciem trudnym i niebezpiecznym. W związku z tym, bracia mniejsi opiekujący się Świętym Grobem w Jerozolimie wystąpili z pomysłem zbudowania w Europie miejsc kultu, które byłyby swego rodzaju "Ziemią Świętą w miniaturze" i dawałyby wiernym możliwość odbycia pielgrzymki bez narażania życia. Wybrano do tego celu właśnie Varallo, przepięknie położone  w alpejskiej dolinie u zbiegu  rzek Sesia ( która rodzi się z lodowca na Monte Rosa) i wpadającego do niej Mastallone. We wschodniej części miasta znajduje się skaliste, liczące 150 m wzniesienie, ze ściętym tarasowo wierzchołkiem. To tu brat Bernardino Caimi, delegat zakonu św. Franciszka, znalazł idealne miejsce w którym miała powstać Nowa Jerozolima. Był rok 1481, kiedy wzniesiono tu pierwszą z kaplic, Kaplicę Grobu Pańskiego. Od tego momentu przez około 150 lat powiększano i upiększano Świętą Górę, gdzie dziś ogółem możemy oglądać 45 obiektów, w tym przepiękną bazylikę, fontannę i czterdzieści trzy kaplice z czterema tysiącami postaci namalowanych przez dziewiętnastu malarzy i czterystoma  figurami, dłuta dwunastu pracujących tu rzeźbiarzy. Są to z pewnością imponujące liczby, ale rzecz jest nie w nich, lecz w przesłaniu płynącym z tego miejsca. Całość bowiem,  podobnie jak inne przedsięwzięcia tego typu, porusza od stuleci wyobraźnię i emocje ludzi, którzy przybywają do tych sanktuariów zarówno z przyczyn religijnych, jak i przyciągnięci pięknem pejzażu oraz sławą artystów jacy tu zostawili  swoje dzieła. Prace wzmożono w okresie reformacji, która objęła niedaleką Szwajcarię a swoiste "teatrum Męki Pańskiej" wywodzące się z tradycji franciszkańskich szopek i widowisk pasyjnych, przedstawione w niezwykle sugestywny sposób, miało pogłębić więź wiernych  z kościołem katolickim. Jednak ta idea ma oczywiście o wiele szerszy wymiar, bowiem nawet osoby o odmiennych poglądach mogą tu zadumać się nad naturą boskości, istotą człowieczeństwa i wartością poświęcenia siebie samego dla udokumentowania Prawdy, która jest w nas... Nie bez przyczyny też, na miejsce usytuowania podobnych obiektów wybierano wzniesienia. Miały one nie tylko uprawdopodobnić geograficznie ową "Nową Jeruzalem" ale przede wszystkim przedstawić trud wznoszenia się człowieka do Boga a poprzez piękno okolicy głosić chwałę Pana Stworzenia.

W Piemoncie i Lombardii znajduje się ogółem 17 Świętych Gór ( z czego 9 z listy dziedzictwa ludzkości) 3 inne zaś można zobaczyć w przygranicznych rejonach Szwajcarii, w Kantonie Ticino i Vallese.
Na liście UNESCO znajdują się:



Sacro Monte Oropa
Sacro Monte
Domodossola
Sacro Monte
Belmonte
Sacro Monte Crea




Jak już pisałam, miałam zamiar zwiedzić je wszystkie, lecz musiałam poprzestać na zobaczeniu jedynie pięciu kolejnych z listy (nazwy zaznaczone   na niebiesko są linkami) W następnych postach postaram się przybliżyć ich urodę i podzielić emocjami, jakie mi towarzyszyły podczas ich zwiedzania.