Ogród włoski to skrzyżowanie uporządkowania z nieokiełznaną naturą. Nie jest tak rozległy i pełen nieoczekiwanych perspektyw jak park angielski, ale też nie tak uporządkowany jak oparty na symetrii i geometrycznych formach ogród francuski. W ogrodzie włoskim znajdziemy tarasy, rzeźby, fontanny, dyskretne altany oraz belwedery, skąd można podziwiać szczególnie piękne widoki. Nie brak w nim malowniczo zgrupowanych drzew i strzyżonych szpalerów na wzór francuski zaś murki i balustrady zdobią wielkie wazy pełne rosnących w nich kwiatów. Trawniki zdobią kolorowe rabaty i kwitnące krzewy a wśród tych ostatnich prym wiodą kamelie i azalie. Bardzo lubię ten rodzaj ogrodu, podobnie jak park angielski, natomiast ogród francuski, niezależnie od swojej urody męczy mnie szybko, więc dłuższy spacer po jego uporządkowanych alejkach jest dla mnie swego rodzaju pokutą. Zwiedzając zabytkowe wille miałam okazję oglądać wspaniałe ogrody willi Carlotta, Melzi i Taranto, mające różny charakter i założenie. Pięknym przykładem typowego ogrodu włoskiego jest długi i wąski ogród willi Monastero w Varennie, leżący na wschodnim brzegu jeziora Como.
Włoskie impresje i pejzaże - na moim blogu prezentuję przede wszystkim ciekawe zakątki Północnych Włoch oraz zdjęcia, jakie tam zrobiłam.
poniedziałek, 30 kwietnia 2012
Ogród włoski.
niedziela, 29 kwietnia 2012
Lombardia. Mój Mediolan.
czwartek, 26 kwietnia 2012
Mediolan niezbyt turystyczny.
W centrum Mediolanu praktycznie non stop trwa swego rodzaju show... Na każdym kroku można tu zobaczyć artystów i amatorów, którzy wszelkimi sposobami starają się zainteresować przechodniów, przykuć choć na chwilę ich uwagę a przy okazji zarobić parę groszy. Najczęściej są to znane również z naszych ulic "żywe posągi" stojące godzinami niemal nieruchomo, choć zdarza się, że taki "posąg" nagle zmienia pozycję, kiedy ktoś podchodzi bliżej, strasząc przechodnia i wykorzystując element zaskoczenia, aby wprawić swą ofiarę w osłupienie. Takie żarty najczęściej kończą się wybuchem śmiechu a następnie wrzuceniem kilku monet do plastikowego kubka. Niektóre postacie noszą pięknie wypracowane, teatralne kostiumy, innym, których nie stać na kostium musi wystarczyć choćby własna, goła skóra, pomalowana na złoty kolor. Niejednokrotnie zdarza się też, że pod grubym makijażem można dostrzec rysy twarzy świadczące o cudzoziemskim pochodzeniu.
Najczęściej tego zajęcia podejmują się mężczyźni, chyba ze względu na trud związany z kilkugodzinnym staniem w nie zawsze wygodnej pozie, w pełnym słońcu, kiedy żar leje się z nieba lub na mrozie. Podczas moich mediolańskich wycieczek, zawsze miałam w kieszeni monety przygotowane na datki dla ulicznych artystów, gdyż osobiście nie uważam tego zajęcia za banalną żebraninę, lecz ciężką i wyczerpującą pracę. Niestety, to bogate i piękne miasto nie dla wszystkich jest oazą szczęśliwości...Ludzie chwytają się rozmaitych zajęć, czasami po prostu z desperacji, choć oczywiście są również tacy, dla których jest to pomysł na doraźny, wakacyjny zarobek bez wiązania się etatem. Oprócz „żywych posągów" na ruchliwych ulicach w okolicy Duomo można spotkać wielu handlarzy, oferujących przeróżne mechaniczne zabawki- miauczące kotki, szczekające pieski, gumowe pająki czy ośmiornice, służące chyba do straszenia. Handel podobnymi zabawkami zdominowali Azjaci i najczęściej odbywa się on bez koniecznego zezwolenia. Co jakiś czas media ostrzegają, że mogą one być szkodliwe dla zdrowia, gdyż materiały użyte do ich wyrobu przeważnie nie posiadają wymaganych atestów. Mimo to, proceder kwitnie; czasami wprost trudno przejść ulicą pomiędzy handlującymi prezentującymi swoje towary i ich potencjalnymi klientami. Jest to zarazem nieustający, amatorski teatr uliczny, gdzie każdy może przejąć rolę protagonisty. W centrum miasta zawsze jest też kilku artystów, którzy od ręki, podczas krótkiego posiedzenia, za pomocą ołówka lub węgla mogą nam wykonać portret o znacznym stopniu podobieństwa. Te seanse zwykle przyciągają kilku gapiów, obserwujących i komentujących, zwłaszcza gdy modelką jest młoda i ładna dziewczyna. Nie brakuje też Chińczyków, którzy za drobną opłatą na paskach kartonu napiszą ideogramami nasze imię lub mądrą sentencję, mogącą służyć za drogowskaz na drodze życia. Pewnego lata, w Mediolanie zapanowała moda na robienie baniek mydlanych. W pasażu za katedrą często można było spotkać kilku Filipińczyków, prezentujących w celach reklamowych sztukę robienia owych baniek za pomocą małego przyrządziku. Był to doprawdy bajeczny widok, kiedy na kilkudziesięciu metrach deptaka zaczynały fruwać setki opalizujących, tęczowych kul.
Znaczną grupę wśród ulicznych handlarzy stanowią przybysze z Afryki, którzy wyspecjalizowali się w sprzedaży książek i plecionych bransoletek do zawiązywania na nadgarstku, wykonanych z kolorowych nitek. Ci ostatni z reguły biorą naiwnych „pod włos" i przez zaskoczenie wiążą upatrzonej osobie taką plecionkę dając do zrozumienia, że to prezent a następnie dopominają się o pieniądze. Ofiara, żeby nie wyjść na skąpca i gbura płaci, choć są też tacy, którzy nie dają się podejść i "prezent" zwracają. Jest tu także znaczna grupa emigrantów wyspecjalizowanych w handlu podrabianymi torbami znanych włoskich firm. Za sklepową ladę służy im prześcieradło rozłożone na chodniku a na nim kuszą torebki z logo Prady lub Trussardi. Są to tanie imitacje za 20-30 euro, czyli zaledwie ułamek ceny, jaką trzeba zapłacić za oryginał niestety, jakość produktu jest adekwatna do wartości.... Handlarzy prześladują stróże prawa i w związku z tym, trwa swego rodzaju gra w policjantów i złodziei. Policja próbuje zlikwidować ten niezgodny z prawem proceder, lecz handlujący w porę ostrzegani przez „czujki” w piorunującym tempie chwytają cztery rogi prześcieradła robiąc z niego zgrabny tobołek i odchodzą swobodnym krokiem udając, że nie mają nic wspólnego z czymś tak obrzydliwym jak nielegalny handel. Oczywiście, po przejściu policji wszystko wraca do normy, jednak pewnego razu, zdarzyło mi się widzieć policjantów, którzy wrócili niespodziewanie łapiąc delikwentów na gorącym uczynku.
Kilka lat temu wszystkie dzienniki mówiły o spektakularnym ukaraniu amerykańskiej turystki bardzo wysokim mandatem ( było to o ile dobrze pamiętam, dwadzieścia tysięcy euro) za kupno takiej torebki. Miałam wrażenie, że był to jedynie tzw. fakt medialny, rozdmuchany dla odstraszenia innych, potencjalnych nabywców. Tak, czy inaczej, handel uliczny mimo iż nielegalny, kwitnie nadal. Zdawać by się mogło, że w rzeczywistości nikomu nie zależy na jego faktycznej likwidacji, więc robi się pewne posunięcia, aby zachować twarz i pozory praworządności. W powszechnym odczuciu Włochy absolutnie nie radzą sobie z problemem emigracji i można by długo dyskutować na temat przyczyn tego stanu rzeczy. Z całą pewnością, po latach boomu ekonomicznego nadeszły lata chude i kryzys daje się odczuć na każdym kroku. Państwo ma wiele problemów z zapewnieniem należytego poziomu życia swoim obywatelom a ogromna fala emigrantów bardzo obciąża niedopinający się budżet. Po wojnie i upadku ustroju faszystowskiego pozostał tu paniczny lęk przed posądzeniem o rasizm i naruszanie praw człowieka, więc kraj jest przepełniony cudzoziemcami szukającymi lepszego bytu. Obywatele Europy zwykle przyjeżdżają z niezbędnymi dokumentami, natomiast Azjaci i Afrykanie to najczęściej uchodźcy przybywający nielegalnie drogą morską. Niejednokrotnie zdarza się, że te próby kończą się tragicznie i dochodzi do zatopienia łodzi wraz z pasażerami. Ci, których podróż przebiegnie szczęśliwie, są umieszczani w obozie przejściowym na wyspie Lampedusa a po pewnym czasie mogą się przenieść w głąb kraju, więc jest tu naprawdę ogromna rzesza Afrykanów, Arabów i Azjatów, nie licząc osób z uboższych krajów Europy.
Bella Italia nie jest w stanie zapewnić im wszystkim godnego bytu i uczciwej pracy, więc zdesperowani ludzie z konieczności imają się niezbyt legalnych zajęć różnego rodzaju. Niestety, część z nich wchodzi w naprawdę ostry konflikt z prawem – mnożą się napady i rozboje, kwitnie sutenerstwo i handel narkotykami. Narkomania jest zresztą prawdziwą plagą społeczną Włoch. Media dostarczają danych statystycznych na temat jej rozmiarów, które brzmią wprost nieprawdopodobnie, są jednak oparte na ciągłym monitoringu stężenia narkotyków w ściekach komunalnych, dokąd są wydalane ich metabolity poprzez układ moczowy zażywających. Jak każde duże miasto, również Mediolan ma swoją ciemną stronę. Są tu miejsca gdzie lepiej się nie pokazywać, a jeśli już, to należy "przyspieszać ruchy" dobrze trzymać torebkę czy teczkę i często oglądać się za siebie. Ta brzydka twarz Mediolanu to bezdomność, gwałty, żebranina oraz kradzieże w biały dzień, w centrum miasta. Częstokroć autorami tych kradzieży są dzieci, bezdomne, kupowane lub porywane przez gangi i zmuszane do przestępstw albo prostytucji. Są to niewyobrażalne tragedie; mimo iż jest wiele instytucji i organizacji, które robią co mogą, aby pomóc tym nieszczęśnikom, to straszne, drugie życie rozrasta się niczym nowotwór, niewidoczny na pierwszy rzut oka. W czasie moich wędrówek często mijałam żebrzących ludzi: Cyganki z niemowlętami przy piersi, młodych włóczęgów z psami, kaleki... Niejednokrotnie zastanawiałam się, ile w takim życiu jest własnego wyboru a ile bezradności i rozpaczy? Gdzie jest ta cienka granica, która oddziela nadzieję od upadku? Tak łatwo jest zasnąć na ławce w parku, kiedy nie ma się domu, do którego można wrócić, tak łatwo przestać się myć, bo po kilku dniach człowiek się przyzwyczaja... Łatwo jest usiąść na ulicy z kubkiem po Coca – Coli, w mieście, gdzie nikt nas nie zna, nikogo nie obchodzimy i nawet ten, kto wrzuci nam monetę, nie patrzy nam w oczy a za chwilę o nas zapomni...
Pewnego lata, będąc w Como, tuż koło baru McDonald's zobaczyłam przystojną Rosjankę, siedzącą na walizkach. Wyglądała jak przeciętna turystka, więc pomyślałam, że czeka na autobus lub taksówkę. Z ogromnym zaskoczeniem zauważyłam stojący przed nią plastikowy kubek a w nim drobne monety. Nie musiałam nawet uruchamiać wyobraźni, gdyż dobrze znałam taki scenariusz, kiedy ludzie przyjeżdżali do pracy, której nie było i zostawali na ulicy, najczęściej bez pieniędzy i żadnego punktu zaczepienia. Następnego lata Rosjanka też tam była ze swoim kubkiem, poznałam ją bez trudu, choć tym razem nie miała ze sobą walizek i w brzydkiej, znoszonej odzieży nie wyglądała już niczym turystka, która przysiadła na chwilę. Po pewnym czasie przestałam ją widywać i niejednokrotnie myślałam o tym, gdzie jest i co się z nią stało? Czy znalazła pracę, czy też uzbierała dość pieniędzy żeby wrócić do domu? A może jej życie weszło w ostatni, ostry zakręt, z którego już nie ma wyjścia? We włoskiej telewizji wielokrotnie widziałam programy, w których poruszano te trudne tematy. Mówiono w nich o ludziach wykolejonych, bezdomnych, bez nadziei na lepsze jutro. Grupa młodych zaangażowanych dziennikarzy lokalnych mediów tropiła różne zbrodnicze afery związane z handlem żywym towarem i zniewoleniem ludzi do żebraniny. Mówiono wręcz o procederze kupna na terenie Rumunii kalekich osób a nawet o ich celowym okaleczaniu! Podobno za tym wszystkim stoi potężna organizacja o charakterze mafijnym, więc wiele instytucji a także niektórzy księża ostrzegają, żeby żebrzącym nie dawać pieniędzy, bo są one natychmiast zabierane a "pracodawcy" tych nieszczęśników traktują ich gorzej niż zwierzęta.
W Mediolanie jest spora grupa niezwykle ofiarnych wolontariuszy zwanych "City Angels" którzy patrolują dworce i inne newralgiczne punkty miasta, starając się pomagać ludziom stojącym na krawędzi, organizują im noclegi i posiłki. Nie wszyscy bezdomni są skłonni podporządkować się regułom panującym w schroniskach, jednak mimo to, pękają one w szwach, więc czasem trudno znaleźć tam nocleg, zwłaszcza w okresie zimy. Pomocy potrzebującym udziela także "Caritas" oraz wiele innych organizacji i stowarzyszeń, w tym bracia Kamilianie. Pewnego razu, widziałam jednego z nich na ulicy przed kościołem, rozmawiającego z grupą bezdomnych emigrantek. Przyzwyczajona do widoku zadbanych duchownych, zdziwiłam się na widok jego znoszonego, poplamionego habitu z czerwonym krzyżem na piersi i zniszczonych rąk z połamanymi paznokciami. Nie wiedziałam wtedy, że stałam obok człowieka, który poświęcił swoje życie nieustannej, ciężkiej pracy na rzecz bezdomnych i prostytutek a dziełem jego życia były liczne schroniska dla bezdomnych. Nieco później zobaczyłam go w lokalnej telewizji, było to pośmiertne wspomnienie o nim gdyż zmarł niedługo po naszym przypadkowym, przelotnym spotkaniu. Ludzie, którzy go dobrze znali i wiedzieli jak wiele zrobił dla innych, mówią, że odszedł człowiek święty. Za życia nazywał się Ettore Boschini.
środa, 25 kwietnia 2012
Lombardia. Mediolan, okolice Katedry.
W Mediolanie, podobnie jak w Wenecji rej wodzą gołębie a na placu przed Katedrą jest ich prawdziwe zatrzęsienie. Ponieważ brudzą, i tym samym stwarzają zagrożenie epidemiologiczne oraz przyczyniają się do degradacji zabytków, Zarząd Miasta toczy z nimi ciągłą walkę. Jest to walka trochę nierówna, gdyż wspomagają je ekolodzy a także turyści uwielbiający fotki w towarzystwie ptaków, które chętnie siadają ludziom na ramionach. Gołębie w wielkich stadach przemieszczają się z furkotem skrzydeł z jednej strony placu na drugą, żeby je przywabić, ludzie używają resztek jedzenia lub kukurydzy, sprzedawanej przez pokątnych handlarzy, jacy dziwnym trafem zawsze potrafią wypatrzyć w tłumie potencjalnego klienta. Są też tacy, którzy zachęcają do kupna ziarenek proponując, że zrobią nam zdjęcie w towarzystwie gołębi. Ten proceder zwalczają piesi i konni karabinierzy patrolujący plac, lecz ponieważ włoskie siły porządkowe nie odznaczają się nadmierną surowością, ma to wymiar raczej symboliczny.
Konni karabinierzy również stali się swego rodzaju atrakcją turystyczną, ludzie podchodzą do nich na pogawędki, niejednokrotnie też stróże porządku wraz ze swoimi wierzchowcami pozują do zdjęć. Być może jest to "szatański spisek" w celu wyeliminowania gołębi za pomocą zdrowej konkurencji? Ale ptaki nie dają za wygraną, gdyż na placu zawsze znajdzie się coś do jedzenia a trzy rumaki nie są w stanie obsłużyć wszystkich chętnych do pamiątkowej fotografii, nie mówiąc o osobach, które po prostu boją się koni. Na Placu Duomo jest zawsze mnóstwo turystów, chyba nie mniej niż gołębi. Przez cały rok dopisują Japończycy a od wiosny do jesieni napływają Amerykanie i nacje europejskie.
Cały ten tłum kłębi się na placu przed katedrą, w okolicznych ulicach i pasażach handlowych. Kiedy nadchodzi lato a wraz z nim prawdziwe, nawet czterdziestostopniowe upały, zmęczeni ludzie szukają odrobiny cienia w galerii Wiktora Emanuela i pod portykami otaczającymi plac. Galeria to piękny budynek na planie krzyża o czterech wejściach, przykryty szklanym dachem. Jest ogromna, wewnątrz można pospacerować, zrobić luksusowe zakupy lub coś zjeść w jednej z wielu restauracji (jest też MacDonald 's dla osób mniej zasobnych). Główną atrakcją Galerii, jakiej absolutnie nie można przeoczyć jest "byk" czyli fragment mozaiki podłogowej przedstawiający herb Turynu, w którym widnieje wizerunek tego dorodnego zwierzęcia. Byk jest przedstawiony realistycznie, ze wszystkimi anatomicznymi szczegółami. Panuje przesąd, że kto po raz pierwszy przybywa do Mediolanu, obowiązkowo musi wykonać pewien rytuał zapewniający spełnienie najskrytszego marzenia. W tym celu należy postawić piętę prawej nogi na genitaliach byka, pomyśleć o tym, czego się pragnie i trzykrotnie obrócić się wokół własnej osi.
Chętnych do tego rytuału nigdy nie brakuje, więc czasami tworzą się prawdziwe kolejki turystów, gdyż prawie wszyscy, bez względu na wiek i płeć, poddają się temu zwyczajowi. Przewodnicy przyprowadzają tu wycieczki, aby każdy turysta mógł przywołać Panią Fortunę i zapewnić sobie powodzenie. Niestety, powoduje to szybkie zużycie marmuru; kiedy kilka lat temu przyjechałam do Mediolanu, zamiast intymnych części byka w posadzce widniało jedynie głębokie wyżłobienie od obcasów. Mozaikę zrekonstruowano, więc znów bez przeszkód można zapewnić sobie trochę szczęścia. Wychodząc na tyły galerii trafiamy prosto na Piazza della Scala, gdzie mieści się ta znana całemu światu opera. Kiedy znalazłam się tam po raz pierwszy, stanęłam jak wryta, gdyż oczekiwałam imponującego gmachu a tymczasem zobaczyłam niewielki, dwupiętrowy budynek z piękną, bardzo elegancką fasadą, w neoklasycznym stylu. Mimo tego pierwszego wrażenia, okazało się, iż w rzeczywistości jest to budynek naprawdę okazały, choć niewysoki.
La Scala przez długie lata była w remoncie, więc spektakle odbywały się w innym teatrze. Niestety, nie udało mi się zobaczyć żadnego przedstawienia, gdyż nabycie biletu graniczy z cudem, w większości są one wykupione z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem a ja, pracując w systemie zmianowym i z perspektywą nagłych zastępstw, nie mogłam robić dalekosiężnych planów. Przed teatrem znajduje się ładny skwer z pomnikiem Leonarda da Vinci a wokół posągu jest duży krąg granitowych ławek. Ten miły plac, ze względu na swe położenie, cieszy się dużym powodzeniem jako miejsce odpoczynku, więc w ciepłe dni ławki są po prostu oblężone. Tuż obok La Scali, w jednej z bocznych ulic znalazłam jedno z moich magicznych miejsc - śliczną, stylową, kawiarnię "Verdi". Ze swoimi czerwonymi portierami, maleńkimi stolikami o marmurowych blatach i krzesełkami obitymi czerwonym aksamitem, wydawała się czymś żywcem przeniesionym z czasów, gdy Giuseppe Verdi mieszkał tuż obok, w hotelowym apartamencie przy via Manzoni.
Ale oprócz magicznej atmosfery, ta kawiarnia ma jeszcze jeden wabik.
Można tam godzinami oglądać stare pocztówki, gazety, afisze i zdjęcia. Te oryginalne są częścią wystroju i wiszą oprawione na ścianach albo stoją na wystawce, lecz są również dodruki, które można nabyć za niewielką sumę. Szczególnie mi się podobały zdjęcia starego Mediolanu z przełomu XIX i XX wieku a także postery reklamowe z tego okresu. Są tam też nowsze egzemplarze, plakaty kinowe i zdjęcia popularnych gwiazd filmowych z lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. Centrum miasta jest pełne rozmaitych atrakcji, częste są też wystawy uliczne. Swego czasu ogromnym zainteresowaniem cieszyły się wielkie fotogramy wystawione na pobliskiej via Dante "Ziemia widziana z nieba" oraz "Italia widziana z nieba" te przepiękne zdjęcia przez kilka tygodni gromadziły wielkie rzesze oglądających. Miało to miejsce w pierwszych latach mojego pobytu we Włoszech, więc niektóre z tych zdjęć stały się dla mnie swego rodzaju objawieniem i inspiracją do przyszłych podróży.
Innym, bardzo interesującym ewenementem, była uliczna wystawa rzeźb Fernando Botero. W okolicy katedry można było oglądać kilkanaście monumentalnych, ludzkich postaci oraz dwa zwierzaki: "Kota" i "Konia". Luzacką atmosferę lata 2007 uświetniła wystawa "Cow-Parade" kiedy to w całym mieście napotkało się kolorowe krowy, pomalowane w najbardziej fantastyczne wzory. Można było je oglądać na stacjach metra, dworcach i na ulicach. Budujące było to, że nikt nie próbował dewastować tej wystawy, która w dobrym stanie dotrwała aż do końca. Ludzie ją oglądali z wielkim zainteresowaniem - niektórzy sadzali na krowach małe dzieci i robili sobie pamiątkowe zdjęcia z krówką w tle. W biurze Informacji Turystycznej wyłożono specjalne mapy, więc zainteresowani wędrując po mieście mogli obejrzeć wszystkie elementy tej sympatycznej ekspozycji. Ja mimo chęci nie zdołałam tego dokonać, ale udało mi się zobaczyć i sfotografować jej dość istotną część.
Więcej zdjęć można zobaczyć w albumach>
https://photos.google.com/album/AF1QipO8_tB1_hpuOMU5P0Vy4jwWTMH44v7weeKs5GRb?hl=pl
wtorek, 24 kwietnia 2012
Lombardia. Mediolan i jego Katedra.
Nie ma wątpliwości, że mediolańska katedra czyli Duomo, jest centralnym punktem miasta i jego chlubą. Nie chcę tu o niej pisać jako o przybytku sakralnym czy fenomenie architektonicznym, gdy jest ona czymś o wiele więcej, jego prawdziwym sercem, bez którego Mediolan nie byłby tym, czym jest.
W sąsiedztwie są też inne, istotne dla Miasta budynki: galerie handlowe, Palazzo Reale (muzeum i miejsce wystaw) a przede wszystkim konny pomnik króla Wiktora Emanuela, czyli tzw. "Koń" (cavallo) - nawet ktoś, kto nie zna miasta, pytając przechodniów o drogę, bez problemu trafi na spotkanie „przy Koniu”. podczas większych imprez jest on ogrodzony metalowymi barierkami, jednak normalnie jego wysoki cokół ze stopniami często służy za miejsce do siedzenia, podobnie jak to ma miejsce na schodach przed katedrą.
Jej nieustający remont poszedł w przysłowie „Fabryka Duomo'' to popularne określenie pracy, której końca nie widać a jej początek ginie w pomroce dziejów... W ciągu mojego wieloletniego pobytu we Włoszech całą fasadę katedry mogłam zobaczyć zaraz po moim przyjeździe do Mediolanu a następnie dopiero po upływie aż ośmiu lat ! Podczas tego długiego czasu przeprowadzano jej konserwację i gruntowne mycie; najpierw zasłonięto cały fronton a następnie usuwano te zasłony po kawałku, w miarę jak kończono renowację kolejnego fragmentu. Na banerach umieszczono rozliczne reklamy mające przysporzyć funduszy na remont oraz plansze poglądowe obrazujące jak Duomo zmieniało się na przestrzeni lat, gdyż jak wspomniałam powyżej, wielokrotnie poddawano je kolejnym przeobrażeniom, zgodnie ze stylem panującym w danej epoce.
Na większości zdjęć fasada jest już częściowo odsłonięta, jak widać, jej odnowiona część lśni czystością.
Mediolan do niedawna posiadał złą sławę miasta o najbardziej zanieczyszczonym powietrzu w Europie, na co bez wątpienia wielki wpływ ma ogromna ilość spalin samochodowych. Choć robi się sporo dla poprawienia sytuacji, związane z tym kwaśne mgły i deszcze mają fatalny wpływ na kamień, z którego zbudowano katedrę. Biało - różowy marmur szarzeje, kruszą się misterne pinakle a posągom odpadają nosy i palce. W związku z tym, pracownikom „Fabryki Duomo” raczej nie grozi bezrobocie, gdyż jak sądzę, nie zabraknie im zajęcia przy kolejnych remontach.
Więcej zdjęć mediolańskiego Duomo można zobaczyć w albumie>
https://photos.google.com/album/AF1QipOqeACCn6Ze-PZRya_8DgONRse-2tiHkAkemufd?hl=pl